Poznanie nowego człowieka ma w
sobie coś z odkrycia nieznanego kontynentu.
Eugeniusz Iwanicki
9 lutego 1983
Miałem
wrażenie, że Hogwart w ciągu ostatnich miesięcy zmienił się, jakby stał się
zupełnie innym zamczyskiem, mimo że fizycznie wyglądał zupełnie tak samo. Jakby
po zakończeniu wojny i stłumieniu powstań ostatnich śmierciożerców, którzy
nadal jawnie opowiadali się po stronie Czarnego Pana, zniknęły wszelkie troski
i smutki. Jakby pomniejsze, osobiste tragedie nie miały już tak dużego
znaczenia.
Powróciły radość i spokój. Uczniowie stali
się weselsi i częściej uśmiechnięci. Ich rozmowy zeszły na bardziej błahe tematy
z życia codziennego. Nie szeptali już po kątach nazwisk nowych ofiar i tajnych informacji z frontu.
Nawet nauczyciele wykazywali więcej
serdeczności i wyrozumiałości. W końcu nawet Minerwa McGonagall musiała
przyznać, że stoję po właściwej stronie i porzuciłem dawny tryb życia. Możliwe,
że w zakamarkach umysłu nadal nie była do końca przekonana i uważała mnie za
tchórza, który schronił się w jedynej bezpiecznej kryjówce, lecz nie
przywiązywałem do tego większej uwagi. Niech sobie myśli co chce.
Takiego Hogwartu nie znałem nawet za moich
szkolnych lat.
Czasem odnosiłem wrażenie, że przedzieram
się przez jakąś dziwną mgłę nienaturalnego spokoju, że niebawem wszystko się
skończy i wróci normalna kolej rzeczy. Że na nowo wzejdzie słońce ponurej
rzeczywistości.
Gdy tylko wróci Majere, wszystko znów może
się zmienić. I zapewne zmieni się.
Jego miejsce tymczasowo zajęła młoda
dziewczyna, która nie mogła być więcej niż o trzy lata starsza ode mnie.
Chociaż z kobietami nigdy nic nie wiadomo. Równie dobrze mogła się smarować
różnymi dziwnymi preparatami, aby zachować taki wygląd. Ale to już nie moja
sprawa. Jednak nie pamiętałem jej z moich czasów spędzonych w Hogwarcie.
Z tego, co zdołałem usłyszeć z rozmów
uczniów, to ponoć nie była tak dobra jak jej poprzednik. Jednak nadrabiała
miłym usposobieniem i niesieniem pomocy każdemu, kto o nią poprosił, czego
nigdy nie praktykował Majere. Szczególnie zawiedziona tą zmianą była żeńska
część społeczności uczniowskiej, która wybrała starożytne runy jedynie po to,
aby spędzić w pobliżu profesora dodatkowe godziny w ciągu tygodnia. Żałosne
zachowanie, które ciągnęło się już latami. I każde kolejne pokolenie nie
ustępowało głupotom poprzedniemu. Jednak najgorsza była świadomość, że kiedyś
Morrigan zrobiła to samo. Nawet Lily wybrała ten przedmiot w trzeciej klasie,
chociaż gorąco zapewniała mnie, że chodzi jej jedynie o zdobycie nowej wiedzy.
I obie tak dobrze zdały sumy, by uczyć się ich dodatkowe dwa lata.
Mijał dzień za dniem, tydzień za tygodniem.
Ten roczny spokój zdawał się kurczyć niemiłosiernie, a ja nadal nie miałem
planu, by odwrócić tę sytuację na własną korzyść. Zapewne nawet się nie
obejrzę, a wróci ten, który uważa się za najważniejszego lalkarza na tej scenie.
I znów powróci dawny porządek.
~ * ~
Miałem wrażenie, że ulica Pokątna zmieniła
się nie do poznania. Odkąd pamiętam nigdy nie było tu tłumów. Ludzie załatwiali
najpotrzebniejsze sprawunki i pełni obaw i strachu wracali jak najszybciej do,
z pozoru bezpiecznych, domów. Zawsze jakiś sklep był zamknięty lub opuszczony,
a wraz z upływem lat kolejnych czarnych dziur przybywało jeszcze więcej.
Teraz wszystko było inne.
Na każdej wystawie leżały kolorowe towary
zachęcające przechodniów do zakupu. Nie było już pustych wystaw, szyb zabitych
deskami czy obklejonych gazetami. Zastąpiono jej najróżniejszymi wielobarwnymi
plakatami.
Barwny tłum czarownic, czarodziejów i
innych stworzeń spacerował po ulicy, powoli załatwiając swoje sprawunki. Bez
obaw zatrzymywali się, by pozdrowić czy porozmawiać z dawno niewidzianymi znajomymi. Nie
przeszkadzał im nawet dzisiejszy chłód.
Lecz przynajmniej tutaj nie napadał śnieg.
Nie to co w Hogwarcie, który, jak prawie każdego roku, został pokryty kołdrą
białego puchu. Niestety, takie były uroki północy kraju.
Idąc wzdłuż ulicy, szczelnie opatuliłem się
peleryną. Wiatr był wyjątkowo mroźny i porywisty, nie miał zamiaru nikogo
oszczędzać. Przyglądałem się kolorowym wystawom. Tak dawno mnie tu nie było, że
z ciekawością oglądałem towary wystawione na sprzedaż.
Miałem wrażenie, że przez ostatnie miesiące
żyłem jakby pod kloszem. Dzień w dzień był jedynie Hogwart. Zajęcia, uczniowie,
popołudnia płynące na poprawianiu prac domowych lub szykowaniu się do kolejnych
lekcji, wieczory, podczas których należało pilnować uczniów na szlabanach.
Jednak po wakacjach sporo się zmieniło.
Starałem się jak najczęściej odwiedzać Morrigan i Jacka, który zamykał się w
sobie coraz bardziej. Ostatnio wyciągnięcie go w wolny wieczór na piwo kremowe
lub miód pitny pod Trzy Miotły graniczyło z cudem. Nawet Morrigan, pomimo
usilnych starań, nie potrafiła do niego dotrzeć.
Sporo czasu spędziłem na zastanawianiu się,
co mogło być powodem takiego zachowania. Presja ojca, by w końcu się ożenił i
założył własną rodzinę, niemożliwość zaakceptowania końca wojny i życia w tym
innym, tak naprawdę obcym dla nas świecie, czy macocha panosząca się wszędzie i
traktująca go jak skrzata domowego. Najbardziej stawiałem właśnie na nową panią
Avery, szczególnie biorąc pod uwagę jak Jack wyrażał się, mówiąc o niej.
Zupełnie jak nie on. Jednak nie mogłem być tego do końca pewnym. Pozostawała
jeszcze…
Tok myśli przerwał mi ostry ból w klatce
piersiowej, jakby ktoś przyłożył mi z całej siły. Wszystko wydarzyło się tak
nagle, a siła odrzutu była tak mocna, że nie zdołałem utrzymać równowagi na
oblodzonym bruku. Po wykonaniu dziwnych ruchów, które z boku musiały wyglądać
niezwykle komicznie, przeklinając dzisiejszy mróz i wczorajszy deszcz, upadłem,
boleśnie tucząc sobie
tyłek.
Przyczyna całego zamieszania leżała przede
mną, sycząc z bólu.
Powoli poniosłem się z chodnika i zanim
zdołałem pomóc jej wstać, ona już była na nogach.
Na pierwszy rzut oka myślałam, że to
uczennica jakimś cudem zdołała uciec ze szkoły. Dopiero później zorientowałem
się, że zmyliły mnie rzeczy w pstrokatych kolorach, których nie założyłaby na
siebie żadna szanująca się, dorosła czarownica. Kobieta, pomimo że wyglądała
młodo, musiała mieć dwadzieścia parę lat i na pewno już jakiś czas temu
ukończyła szkołę.
Nieznajoma była niezwykle niska, nie dziwiłem
się teraz, że oberwałem od niej w klatkę piersiową, czego nigdy nie mogłaby
zrobić Morrigan. Plątanina blond włosów otaczała jej kanciastą twarz i
sterczała na wszystkie strony, zasłaniając oczy. Jej bladą cerę zdobiły
rumieńce spowodowane zimnem. Jednak to jej kolorowy strój najbardziej
przyciągał spojrzenie. Pasiasta peleryna, szyja owinięta chyba pięcioma
szalikami w różnych barwach, od żółci, poprzez czerwienie, zielenie i błękity,
różowa czapka z poprzyczepianymi do niej jakimiś dziwacznymi ozdobami, która
podczas upadku prawie spadła jej z głowy i krwistoczerwone, wysokie szpilki.
Teraz już nie dziwiłem się, że nie mogła utrzymać równowagi, to nie były buty
przeznaczone na taką pogodę.
– Przepraszam, to moja wina – odparła z
obcym akcentem, którego nie potrafiłem rozpoznać.
– Wiem – skwitowałem, nie mogąc się
powstrzymać.
Nagły podmuch wiatru odsłonił jej oczy
skryte za kurtyną włosów. Gdy tylko w nie spojrzałem, zabrakło mi języka w
gębie i mogłem tylko stać jak osioł i gapić się w nie. Ile osób może mieć tak
przenikliwe spojrzenie? Tego było już dla mnie za wiele. Jednak jej szare oczy,
jakby przyćmiewały wszystkie inne. Złoto Raistlina, błękit Dumbledore’a, nawet
tę barmankę w Ostatnim Domu.
Dwa bezdenne, szare wiry, w których można
było się utopić, zatracić na wieczność. Gdy raz się w nie spojrzało, nie sposób
było odwrócić wzroku. Ostoja zapewniająca ciepło i oddanie, wieczna kraina
szczęścia i radości. Bo czego więcej potrzeba człowiekowi?
– Zapomnijmy już o tym. – Przywrócił mnie
do rzeczywistości jej głos. Mogłem mieć jedynie nadzieję, że nie stałem jak
kretyn zbyt długo. – Marina Corelli. Niedawno przyjechałam do Wielkiej
Brytanii. – Nie czekając nawet na moją reakcję, jakby milczenie było oznaką
zgody na dalsze trajkotanie, ciągnęła dalej: – Chciałam przyjechać już
wcześniej, ale wojna mi nie pozwoliła. Nie chciałam się w to mieszać. Ponoć
były to wyjątkowo ciężkie i okrutne czasy i dobrze, że się już skończyły. –
Przez ułamek sekundy mogłem dostrzec na jej twarzy cień smutku, jakby jednak
miała przykre doświadczenia z wojną. Lecz szybko znów pojawił się na niej
uśmiech. A może tylko mi się to zdawało? – U nas też mieliśmy takiego
czarnoksiężnika, ale w porę go powstrzymali. Tatuś dużo mi o nim opowiadał, bo
to nie moje czasy. Chyba zawsze musi się gdzieś pojawić jakiś wariat, który
pragnie wprowadzić swoje rządy i stać się panem świata. Zupełnie jak w tych
śmiesznych, mugolskich powieściach. Ale muszę przyznać, że Anglia jest piękna.
Chociaż ostrzegali mnie, że jest tu wiecznie zimno i mokro, a nie tak
słonecznie jak u nas. Z tym zimnem to jeszcze się zgodzę, ale deszcz w ciągu
ostatnich miesięcy widziałam tylko raz.
– Wczoraj padało – nie mogłem się
powstrzymać od tej uwagi, lecz mimo że wypowiedziałem ją z sarkazmem, ona nawet
się tym nie przejęła lub nie doszło to do jej ograniczonego mózgu.
– Naprawdę? Jaka szkoda, że byłam w innej
części kraju. Ostatnio tyle podróżuję. Chciałabym… – Zawahała się przez chwilę,
jakby szukając odpowiedniej wymówki. – Chciałabym wszystko zobaczyć. Nie wiem, jak
długo tutaj zostanę, a Anglia jest ciekawym miejscem. Ma tak długą i bogatą
historię, kulturę…
Jej słowa przestały do mnie docierać, gdy
nagle w oddali dostrzegłem Morrigan. Stała oparta o sklep z piórami i
kałamarzami i patrzyła w naszą stronę. Wyglądała elegancko i szykownie jak
zwykle. Zupełne przeciwieństwo tej kolorowej cudzoziemki. Lecz nawet z tej
odległości mogłem zobaczyć złość malującą się na jej twarzy.
– Przepraszam, muszę już iść – wtrąciłem
się, gdy cudzoziemka przerwała na chwilę swój wywód o zaletach Wielkiej
Brytanii, by zaczerpnąć tchu. – Czas mnie goni.
– Ach, ci wiecznie spieszący się gdzieś
Anglicy. Miło było pana poznać i porozmawiać. Odkąd tu przyjechałam czuję się
taka samotna i nie mam z kim porozmawiać.
Bezceremonialnie, nim zdołałem zareagować,
pocałowała mnie w oba policzki i ruszyła, rozglądając się na prawo i lewo, nie
chcąc niczego przeoczyć.
Zapewne
znów skończy się to jakąś kraksą – przemknęło mi przez
myśl.
– Kto to był? – naskoczyła na mnie
Morrigan, gdy tylko się z nią zrównałem.
– Nie wiem – wyznałem zgodnie z prawdą,
lecz mogłem założyć się o moją różdżkę, że mi nie uwierzyła.
– TO nie wyglądało na nie wiem.
– Jakaś cudzoziemka, która wpadła na mnie i
później zaczęła gadać bzdury o Anglii i sobie.
– Gapiłeś się na nią, jakby była jakąś
wilą. Chociaż wiele jej jeszcze do tego brakuje. I nie przypominam sobie, aby
całowało się nieznajome.
Nie zdążyłem jej odpowiedzieć, bo właśnie
doszliśmy na miejsce. Gospoda Pod Trytonem* nie była tak popularna jak Dziurawy
Kocioł, więc zawsze można było znaleźć tu wolny stolik i odrobinę spokoju.
Wielu czarodziejów przychodziło tu z przyjemnością i właściciele nie mogli
zarzekać na brak klientów.
Przy jednym ze stolików niedaleko kominka
dopiero po chwili dostrzegłem Jacka. Siedział zgarbiony i pochylony nad kuflem
jakiegoś trunku. Był jeszcze bledszy niż dziewczyna, którą przed chwilą
spotkałem. Sine cienie pod oczami potęgowały ogólny efekt bólu i rozpaczy.
Odniosłem wrażenie, że schudł jeszcze bardziej od naszego ostatniego spotkania,
a szata wisiała na nim jak na wieszaku. Zwykle lśniące blond włosy były
rozczochrane, jakby nie widziały grzebienia od kilku dni. Twarz pokrywał
nieogolony zarost.
Morrigan zasłoniła ręką usta, momentalnie
zapominając o naszej wymianie zdań. Podeszliśmy do Jacka, który podniósł głowę,
a nikły uśmiech rozjaśnił trochę tę ponurą twarz.
– O, już jesteście, siadajcie.
– Jack, co ci się stało?
– Nic, czekam już na was trochę, więc
postanowiłem zmówić sobie kufelek kremowego piwa. Chyba nie macie mi tego za
złe?
– Pytałam poważnie. Jack, chcemy ci pomóc,
ale nie dopuszczasz nas do siebie – powiedziała Morrigan, kładąc swoją dłoń na
jego. – Daj nam szansę, a jak coś będzie leżeć ci na sercu, to przyjdź.
– Nie zrozumiesz. To nie ty musisz mieszkać
w tym domu pomyleńców, to nie ty musisz ich na co dzień znosić.
– To wynajmij gdzieś pokój na tydzień,
odpocznij od tego wszystkiego.
– A Wielkanoc możesz spędzić u mnie. Matka
nie będzie mieć nic przeciwko – zaproponowałem, chociaż ostatecznie nie
wiedziałem, czy matka rzeczywiście nie będzie mieć nic przeciwko. W końcu był
to jej dom, nie mój.
– Dziękuję wam – powiedział, a na jego
twarzy zagościł cień prawdziwego, szczerego uśmiechu.
– Dowiedzieliście się czegoś? – zapytałem,
gdy wróciłem do stolika z kremowym piwem dla Morrigan i siebie.
– Nie – odparł Jack. – W całej Wielkiej
Brytanii nie ma żadnego znaczącego rodu o nazwisku Prince. Sprawdziłem nawet
wśród tych z niższej półki, ale rezultat pozostał ten sam.
– Skoro nie nosiła sygnetu, to mogli jej
tylko wmawiać, że stoi nie wiadomo jak wysoko – dodała Morrigan. – A w takim
przypadku będzie to szukanie igły w stogu siana. Mogło też się zdarzyć, że
babka twojej matki miała znaczące nazwisko, a przez małżeństwo z tym
wspomnianym przez Majere krawcem przejęła to gorsze, czyli Prince.
– Czyli nigdy nie odnajdę swoich korzeni? –
rzuciłem w przestrzeń.
Po zakończeniu roku szkolnego powiedziałem
o wszystkim Morrigan i Jackowi. Ona z początku nie mogła uwierzyć, że jej
ulubiony nauczyciel tak się zachowywał w przeszłości, a i teraz jego zachowanie
pozostawia wiele do życzenia. Lecz w związku z obietnicą złożoną mi w marcu
chce pomóc. Tak samo Jack. Jako że oboje pochodzili ze starych,
arystokratycznych rodów o bogatej historii, próbowali dowiedzieć się
czegokolwiek o Prince’ach. Jak na razie z marnym skutkiem, jakby ta rodzina w
ogóle nie istniała.
Ja starałem się szukać w bibliotece
Hogwartu, lecz na moje parszywe szczęście żaden Prince nie zrobił niczego
szczególnego, nigdy nie został nawet prefektem szkoły. Izba Pamięci milczała na
ich temat. Na członków rodu Majere natrafiałem dość często. Od wieków
otrzymywali liczne nagrody za zasługi dla szkoły i inne wyróżnienia. Znalazłem
nawet ich drzewo genealogiczne sprzed stu lat, ale na niewiele zdała mi się ta
wiedza.
– Za to członkowie rodziny Majere są
wszędzie. To bardzo stary ród. Niektórzy, głównie ci spokrewnieni z nimi,
twierdzą, że sięga czasów przed założeniem Hogwartu, lecz w źródłach pojawia
się to nazwisko dopiero w czasach potomków założycieli. Slytherin i reszta
zbudowali szkołę, a Majere zapoczątkował Ministerstwo Magii. Całą strukturę,
zasady i tak dalej. Wydaje mi się jednak, że budynek na początku mieścił się w
innym miejscu, a w podziemia Londynu przeniesiono go znacznie później. Co
ciekawe założyciel i tym samym pierwszy minister magii też miał na imię
Raistlin.
– Co za zbieg okoliczności – nie mogłem się
powstrzymać od wtrącenia tej uwagi.
– Ten tytuł przez długi czas był
dziedziczny, jakby wzorowany na mugolskiej, brytyjskiej monarchii – kontynuował
Jack. – Dopiero później czarodzieje, głównie ci mieszanej krwi, zbuntowali się
i z czasem, po wielu buntach i walkach, wprowadzono demokrację. W każdym razie
ród rozwijał się bardzo dobrze. Zachowywał zasadę czystości krwi i wszystkie
inne zwyczaje. Jego członkowie zajmowali wysokie stanowiska, ale nigdy nikt z
nich nie został dyrektorem szkoły, chociaż niewiele brakowało. Praktycznie
wszyscy trafiali do Slytherinu, zostawali prefektami, a później poprzez znajomości
otrzymywali posady w ministerstwie. Ot, nic nadzwyczajnego. Idealni do
obrzydzenia, bez jakiejkolwiek skazy. Chociaż to ostatnie dość łatwo ukryć i
wymazać z własnej historii. Aż do czasu obecnego pokolenia, bo to właśnie
Raistlin i Caramon pogrążyli ród i zerwali ze wszystkimi tradycjami, chociaż w
czasie ich młodości nic na to nie wskazywało. Roztrwonili cały majątek na
hulankach i pijaństwie.
– Główna siedziba ich rodu zawsze
znajdowała się na południu Anglii w okolicach Plymouth – wtrąciła Morrigan. –
Jednak teraz jest tylko ruiną, bo od 1961 nikt tam nie mieszka. Żaden z braci
nie chciał tam zostać.
– A rodzice, jakaś dalsza rodzina? –
dopytywałem się. Czy wszyscy mogli tak po prostu zniknąć? W końcu wtedy nie
było jeszcze wojny.
– Nic więcej nie wiem – powiedziała z
westchnieniem. – W domu nigdy się o nich nie mówiło. Nie mogłam nawet wspominać
tego nazwiska, bo ojciec dostawał szału. Chyba miał na pieńku z którymś z nich.
Może jeszcze za czasów szkoły.
– Podobno matka zmarła z żalu, gdy synowie ją
opuścili – kontynuował Jack. – Ale o ojcu nic nie wiadomo, może już wtedy nie
żył. Tak samo ma się sprawa z siostrą, jakby zapadła się pod ziemię.
– Pewnie nie żyje – wtrąciła się Morrigan.
– Inaczej coś byśmy już o niej wiedzieli. Albo wyjechała za granicę i to ją
Raistlin odwiedza w Kanadzie – dodała po chwili namysłu, jednak tonem, który
ewidentnie świadczył, że w to nie wierzy.
– Czyli niewiele mamy – stwierdziłem z
rezygnacją.
Sądziłem, że do powrotu Majere zdołam
dowiedzieć się znacznie więcej i zastawić na niego sidła, a tak minęło już pół
roku, a ja nadal stałem w miejscu.
– Jest jeden sposób – odezwał się po chwili
milczenia Jack, lecz w jego głosie brzmiała niepewność.
– Jaki? Znaleźć tę drugą dziewczynę?
– Nie. Znamy tylko jej panieńskie nazwisko,
które nic mi nie mówi. Mogła już z pięć razy wyjść za mąż, zginąć lub wyjechać.
– Więc? – ponagliłem go.
– Możemy pójść do ich starej rezydencji i
zobaczyć, co się w niej kryje. Może coś naprowadzi nas na jakiś nowy trop.
– Jack! Chcesz się włamać do cudzego domu?
– Nie dramatyzuj, Morrigan. On stoi pusty
od lat. Nikt się nim nie interesuje.
– Sev, chyba nie chcesz poprzeć tego
pomysłu? – Spojrzała na mnie błagalnie.
– Zgadzam się z Jackiem. Faktycznie możemy
tam na coś natrafić. Jak na razie stoimy w miejscu, nie mamy żadnego punktu
zaczepienia.
– Możesz iść do Ostatniego Domu i
porozmawiać z Caramonem. To przynajmniej nie będzie nielegalne i…
– Nie musisz z nami iść, jak nie chcesz –
przerwał jej Jack.
– I tak pójdę – postanowiła. – Trzeba was
pilnować, abyście nie zrobili czegoś głupiego.
Zaczęliśmy obmyślać dokładny plan działania.
~ * ~
* gospoda zaczerpnięta za zgodą Elfaby z
bloga Życie żartem jest.
Bardzo interesujący rozdział. Ciekawi mnie przeszłość Eileen, tak samo jak ciekawią mnie korzenie Severusa. Dobrze, że Sev nawiązał współpracę z Morrigan i Jackiem. To tak jakby cofnęli się do lat szkolnych. Co odkryją w tamtej rezydencji? Pokładam nadzieję, że w końcu dowiedzą się czegoś więcej o Majere.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Podoba mi się wątek tej cudzoziemki. Taka roztrzepana, rozgadana i sympatyczna...Mam nadzieję, że będzie częściej pojawiać.
OdpowiedzUsuńHeh, szkoda tylko, że Morrigan zobaczyła, jak całuje Seva xd
Widzę również, że Severus z przyjaciółmi pracuje nad odnalezieniem własnych korzeni. Przyszło mi na myśl, że we trójkę przypominają Harry'ego, Rona i Hermionę :) Jestem ciekawa, czego się dowiedzą, idąc do tej rezydencji. Włamanie faktycznie nie jest dobrym rozwiązaniem, ale trzeba wreszcie ruszyć z miejsca, szczególnie, że czytelników zżera ciekawość. Zatem pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy :*
Rozdział bardzo mi się podobał. Ciekawie napisany no i dialogi brzmią wiarygodnie ;). Ja z tym mam zawsze problem. Poza tym, fajnie, że opisujesz takie czasy, bo prawdę mówiąc, jeszcze się nie spotkałam z blogiem o początku lat 80., wszyscy piszą albo o czasach HP, albo o huncwotach albo o nowym pokoleniu. Znaczy się wiem, ze twoje opowiadanie się zaczęło wcześniej, no ale... fajne jest. Na dniach zacznę się brać za nadrabianie. Ale ogólnie, dobrze jest ;). Długo już piszesz opowiadania? I podobała mi się ta nowa postać, tej kolorowej dziewczyny ;). Nieco przypomina Julie Greene z mojego opowiadania (tym gadulstwem i pstrokatym przyodziewkiem).
OdpowiedzUsuń[skrajnie-rozni]
Och... Ale jestem uśmiechnięta ;) Podobał mi się ten fragment z cudzoziemką i chyba wiem kto jest tą siostrą nauczyciela starożytnych runów, ale mogę się mylić. Morrigan jaka zazdrosna ;P Lubie coś takiego ;) Nie mogę się doczekać akcji ,,Włamanie''.
OdpowiedzUsuńMam prośbę. Będziesz powiadamiać mnie o nowych notkach na http://zwariowane-milosci-w-zakonie-feniksa.blog.onet.pl/ ?
Pozdrawiam, Kosia.
O, nowa bohaterka, która od razu przyciągnęła uwagę Severusa. Domyślam się, iż nie spotkali się przypadkiem, zwłaszcza że wpadanie na siebie jest chyba jednym z najczęściej wprowadzanych w opowiadaniach sposobów na zapoznawanie ludzi ^^
OdpowiedzUsuńMoże się mylę, ale mam wrażenie, że chcesz na dobre odejść od opisywania załamanego Snape'a, który tylko siedzi w Hogwarcie i rozmyśla nad swoim smutnym losem. Nie mogę się doczekać ich wyprawy do tego domu, bo takie "włamania" to jedne z wydarzeń, o których uwielbiam czytać ;)
Bardzo podoba mi się kreacja bohaterów. Albo raczej to, w jakich relacjach oni są między sobą. Na początku historii Morrigan, Severus i Jack byli tacy pewni siebie, odważni, silni, zdecydowani popierać Czarnego Pana i święcie przekonani o swoich racjach. Teraz u każdego można zaobserwować pewnego rodzaju upadek charakteru, chociaż nadal trzymają się razem.
Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy,
Czyli Severus bierze sobie na poważnie szukanie rodzinnych korzeni? Wyobrażam sobie, ze znajdzie swojego przodka wśród założycieli Hogwartu. Śmiesznie by było :D
OdpowiedzUsuńTak na poważnie, to Snape jest głupi, żeby włamywać się do czyjegoś domu, zwłaszcza jeśli jest to dom czarodzieja.
Co do panny M, jak zwykłam nazywać dawną oblubienicę Severusa, ogólnie dziwi mnie to, że mimo zdrady, która miała miejsce, oni nadal są znajomymi, chociaż... Posiliłabym się o słowo "przyjaciółmi".
Intryguje mnie ta sprawa z tą kobietą spotkaną na Pokątnej... Czyżby jakiś romansik?
Pozdrawiam i życzę radosnych świąt Wielkanocy.
MRS-ZABINI.blog.onet.pl
Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam, mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Jeszcze przed wakacjami chciałabym wrócić do blogowania i mam nadzieję, że mi się to uda, zwłaszcza, że po testach będzie względny spokój:)
OdpowiedzUsuńA rozdział bardzo mi się spodobał, zwłaszcza spokój, jaki w nim panował. Cieszę się, że życie Severusa zaczęło toczyć się normalnym rytmem. Wiem, że jego życie nigdy nie będzie takie jak innych ludzi, jednakże przyjemnie poczytać o zwykłej, szarej codzienności bohatera, który tyle przeszedł.
Najbardziej spodobało mi się spotkanie z tą kobietą. Wydaje mi się być intrygującą postacią i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś odegra jakąś rolę w Twoim opowiadaniu, choćby niewielką. Lubię ludzi, którzy mają swój oryginalny styl, a ona nie dość, że takowy posiada, to jeszcze nie zwraca uwagi na swój kontrast z innymi osobami (bądź co bądź czerń Severusa jest dość odmienna od jej kolorowej szaty).
Myślę, że jest ona pewnego rodzaju wstawką o optymistycznych właściwościach:)
Naprawdę szkoda mi Jacka. Jest on kolejną ofiarą niesprawiedliwości, jakie przyszykował dla nas los. Dlaczego ta kobieta usiłuje zająć w sercu ojca Jacka miejsce matki chłopaka. Na domiar złego jego ojciec bagatelizuje fakt, że ona komplikuje jego relacje z synem. Mimo to Jack powinien jak najszybciej wziąć się w karby i usamodzielnić się. Myślę, że z pomocą przyjaciół szybko znalazł by jakieś mieszkanie, dzięki któremu mógłby prowadzić spokojne życie, a może i założenie rodziny przyszłoby mu łatwiej. Mam nadzieję, że już niedługo znajdzie jakąś dobrą duszyczkę, która mu pomoże.
Pozdrawiam cieplutko i życzę dużooo weny:)
Z początku miałam zamiar napisać, że Severus poznał piękną nieznajomą... Ale doszłam do wniosku, że lepiej pasowałoby: "dziwną" "oryginalną" "specyficzną" "Intrygującą", ale nie piękną. ;) Pojawi się ona jeszcze? Zaintrygowała mnie. Nie wierzę, że umieściłaś ją tutaj przypadkowo. ;)
OdpowiedzUsuńA Morrigan i ta jej zazdrość. No nie no, kocica ma pazurki. Wiadomo. :D Jakoś mnie to nie zdziwiło...;)
Zdziwiła mnie końcówka. Ona ich poucza, by nie zrobili czegoś głupiego? I dlatego z nimi pójdzie? No błagam. Niech lepiej się przyzna, że chce być przy Severusie. :D
Świetny rozdział. Pozdrawiam. ;)
[byc-jak-snape]
Każdemu po przeczytaniu tego rozdziału szczególnie zapadła w pamięć owa cudzoziemka. Jak Ty wprowadzasz już jakąś nową postać, to najwyraźniej będzie ona miała spore znaczenie w dalszym ciągu opowiadania. Mnie też ona zaintrygowała swoją otwartością i sposobem bycia. Ona pewnie ma coś wspólnego z Majere, tak mi się przynajmniej wydaje.
OdpowiedzUsuńKibicuję naszym bohaterom, żeby jak najwięcej się dowiedzieli o Majere. Ale ciekawy wątek wprowadziłaś! Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału.
Gratuluję pięciu lat blogowania i życzę dalszego zapału do pisania i masy świetnych pomysłów.
Pozdrawiam!
Rozdział super! Coraz to bardziej mnie to wciągnęło. Jestem to ciekawa, czy Severusowi uda się coś znaleźć na Majere w tych ruinach domu. Oby coś znaleźli, bo bardzo denerwuje mnie fakt, że Majere tak postępuje z Severusem. Szkoda mi Jacka, że żyje w takim domu. Jak to dobrze, że ma wsparcie u Morrigan i Severusa. Byłam pod wielkim wrażeniem, kiedy czytałam, jak Severus wpadł na tą cudzoziemkę. Tak pięknie ją opisałaś, że brak mi słów. Jestem to ciekawa, czy owa kobieta może być nieprzypadkową osobą w tym opowiadaniu. To takie moje domysły. Jestem zmuszona czekać na kolejny post:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:*
Jak zwykle świetne. Uważam tylko, że źle, że pominęłaś dochodzenie w sprawie śmierciożerstwa Snape'a.
OdpowiedzUsuńPodobało mi się :) W tym rozdziale Severus, Jack i Morrigan przypominają mi Harry'ego, Rona i Hermionę. Próbują odkryć tajemnicę i ustalają plan. Młodsza wersja Trójcy Hogwartu.
OdpowiedzUsuńZauważyłam, że Morrigan była zazdrosna o Severusa. Wydaje mi się dalej coś do niego czuje. Zastanawiam się też, co takiego znajdą oni w starym domu Majere.
Pozdrawiam :)
Świetny rozdział. ;)
OdpowiedzUsuńNajbardziej zapadła mi w pamięć - chyba nie tylko mi - owa cudzoziemka. Jest... specyficzna, trochę intrygująca. Naprawdę ciekawi mnie, co dalej zamierzasz z nią zrobić. Bo sama myślę, myślę i do żadnego w miarę realistycznego i sensownego pomysłu nie mam. Oj, coś czuję, że będzie ciekawie. ;)
O i poszukiwania w domu Majere - nie mogę się doczekać. ;)
I gratuluję pięciu lat blogowanie. ;)
Pozdrawiam serdecznie,
No i wreszcie dobrnęłam do końca, aczkolwiek była to bardzo przyjemna wędrówka ;) Masz naprawdę wielki talent ;) Bardzo ciekawi mnie jak przebiegnie to "włamanie" ;) No i mam nadzieję, że komentarz się pojawi, bo ostatnio onet płata mi różne figle, Pozdrawiam ;]
OdpowiedzUsuńSeverus to taka barwna postać. Pozwalasz mu odczuwać i przeżywać wszystko tak, jak na to w pełni zasługuje. Jestem mile zaskoczona zaangażowaniem Jacka i Morrigan w rozszyfrowaniu zagadki pochodzenia rodziny Snape'a. Któż by przypuszczał, że ludzie ich pokroju mogą okazać się tak pomocni, nawet jeśli nie przybliżyli się jeszcze do rozwiązania tajemnicy. Trudno się właściwie dziwić, w końcu dla Morrigan Sev znaczy bardzo wiele, a z kolei Jack jest jego przyjacielem. Może nie wylewają łez w swoich ramionach, ale przynajmniej wiadomo, kiedy rzeczywiście mogą na sobie polegać. Podoba mi się sposób, w jaki zbliżasz ze sobą bohaterów. Według mnie to prawdziwa definicja realnej i autentycznej przyjaźni, czyli takiej, która jest przydatna i dzięki której człowiekowi jest lżej na sercu, że nie zostaje ze swoimi problemami sam. Bardzo fajny rozdział! ;)
OdpowiedzUsuńTa sielanka w Hogwarcie... Zbyt piękne by mogło trwać wiecznie. Ciekawi mnie postać Mariny. Jej oczy. Chciałabym w takie spojrzeć. Jestem niezmiernie szczęśliwa, że Morrigan i Severus tak dobrze się dogadują. Mówiłam już to sto razy, ale powtórzę: chcę by oni byli przyjaciółmi, parą, czymkolwiek - aby byli blisko siebie. Po prostu jakaś taka moja potrzeba. Pozdrawiam, mysterious-strangers.
OdpowiedzUsuńCóż... ciesze się, że kontakty Severusa i Morrigan nieco się poprawiły. Szkoda jednak, że cała trójka stoi w miejscu w związku z rozwikłaniem zagadki korzeni Severusa, tego całego Majere i w ogóle. Raistlin pewnie jeszcze nie raz namiesza, doprowadzając nas - czytelników, do szewskiej pasji. Zaiste denerwujący z niego człowiek, choć trzeba przyznać, że jest barwną i zagadkową postacią, którą niełatwo jest stworzyć. :)
OdpowiedzUsuńW końcu nadrobiłam u Ciebie notki! Sporo czasu mi to zajęło, ale ostatnimi czasy nie mam po prostu dużo wolnego, by go poświęcić na czytanie innych blogów. W każdym razie nie byłam zaskoczona, gdy przeczytałam, że Morrigan chce zabić swego męża po cichu, że tak to ujmę... A także tym, że kolejne dwie notki doczekały się polecenia - gratuluję gwiazdek za 50 i 51 rozdział! Rany, tak dużo notek tutaj już jest...
OdpowiedzUsuńPostaram się od teraz na bieżąco czytać, by później nie robić sobie tak dużych zaległości :)
Rozdział jak zwykle ciekawy i dopracowany. Bardzo fajnie ...
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle ciekawy i dopracowany. Bardzo fajnie wprowadziłaś czytelnika w pierwszym fragmencie w aktualną atmosferę. Przyjemnie czytało się niby takie proste przemyślenia. Sev zrobił ocenę bieżącej sytuacji i podsumował czasy strachu przed Czarnym Panem. Szkoda mi tylko, że Majere zrobił sobie wolne. :(
I zapewne zmieni się. - Zazwyczaj "się" nie zostawiamy na końcu zdania, ale to Tylka taka drobna uwaga. ;)
Szkoda mi Jacka… Na świecie jest tyle podobnych osób, którzy mają problemy w domy itp.
Bardzo mnie rozśmieszył opis ostatniego momentu przed upadkiem Severusa. :D
Hmm… I kim może być ta kolorowa kobieta? :) Świetnie porównałaś jej oczy do Raistlina itd. Akurat te osoby mają specyficzne spojrzenia, a skoro nieznajoma onieśmieliła Snape’a musi być naprawdę niezwykła. I trochę szalona ta Marina, a wydawała się taka drobniutka i krucha i proszę dwa buziaki dla Seva. :D Oj, a na horyzoncie pojawia się Morrigan. Troszkę złości przywróci jej dawny temperament. :)
Szczerze to też bym chciała znaleźć swoje korzenie, zobaczyć, kim była moja praprapra….babka. Kto wie, może jej życie znacznie różniło się od życia przeciętnego człowieka? :)
Hmmm… Ciekawe co z tym nazwiskiem Prince. Może to kłamstwo? A może nazwa jest celowo zapomniana?
Już nie mogę się doczekać odwiedzenia przez Jacka, Seva i Morrigna tego starego domu. Lubię klimaty taki ruin i te tajemnice… Liczę na to, że ich wyprawa pojawi się w kolejnej notce. :)
Niezwykle zaskoczył mnie opis takiego beztroskiego świata. Zaskoczył ale i ucieszył. Przywykłam do smutku, strat. Teraz zdecydowanie bardziej doceniam takie pozytywne wzmianki. Zaciekawiła mnie owa szarooka cudzoziemka. Wydawała się jakaś nierealna. Ha! Więc szykuje się włamanie? No ładnie, czyżby powrót do lat młodzieńczych? ;)
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam!
O! Robi się coraz ciekawiej. Przeszukanie opuszczonej siedziby rodu Majere? Brzmi nieźle. Czuję, że dowiedzą się czegoś ważnego. Fajnie, że Sev, Jack i Morrigan razem współpracują. Jak za starych czasów... Jednak tym, co najbardziej zaintrygowało mnie w tym rozdziale była ta dziwna kobieta, ta... no, nie pamiętam imienia, na nazwisko miała Corelli. Coś mi się wydaje, że odegra jakąś rolę w tej historii. A może się mylę? Choć raczej mam rację, w Twoim opowiadaniu nie ma przypadków, wszystko jest dokładnie przemyślane. Każdy rozdział, każde zdanie. Dzięki temu świetnie się to czyta. Cóż, czekam na następny rozdział i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńHej, cóż, długo mnie nie było. onet skutecznie mnie odstraszał. Ale już jestem. Trochę szkoda, że przez serwer jesteś zmuszona ograniczyć dodawanie nowych notek na tym blogu. Bardzo polubiłam historię Severusa. Jednak z przyjemnością zobaczę, jak wygląda Twój nowy blog.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podobał. jestem ciekawa, czy blondynka, którą spotkał Severus będzie miała jakieś znaczenie dla dalszego biegu powieści. Wydawała się sympatyczna, ale i tajemnicza. Była z pewnością interesująca.
Cieszy mnie, że Morrigan i Jack pomagają Severusowi, choć u nich samych nie układa się najlepiej. Szczególnie żal mi Jacka przez jego sytuację rodzinną. Nie chcę wiedzieć, jak strasznie musi się teraz czuć.
Wow, Majere założyli Ministerstwo Magii? Ciekawie ;)
Całuję,
Leszczyna [dowiesc-niewinnosc]
Ponownie przepraszam za opóźnienie. Brak czasu mnie dobije...
OdpowiedzUsuńWspomnienie mi się podobało, coraz więcej możemy się dowiedzieć o przeszłości matki Seva, choć wciąż to zbyt mało, by wysnuć jakieś porządne przypuszczenia. Naprawdę jestem strasznie ciekawa, jak to wszystko wymyśliłaś i czego się dowiemy. Dobrze, że Sev i Morrigan chcą pomóc Jackowi. W sumie cała trójka ma przerąbane życie, powinni trzymać się razem.
A na Twój nowy blog z chęcią zajrzę, mam nadzieję, że uda mi się to już niedługo :)
Pozdrawiam serdecznie! :)