Opowiadanie przeniesione z Onetu.

Akcja opowiadania rozpoczyna się zimą w roku 1978, gdy Severus uczęszcza do siódmej klasy. Fabuła może znacznie odbiegać od tego, co wydarzyło się w powieściach pani Rowling. Mogą pojawić się przekleństwa i brutalne sceny.

Szablon wykonała Elfaba.

czwartek, 5 stycznia 2012

Wspomnienie 47: Ostatnia bitwa


Śmierć jest to wydarzenie z cudzego życia; dlatego jest niepojęta.
Stefan Napierski
30 października 1981
Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś zostanę zmuszony, aby to zrobić. Byłem przekonany, że gdy przyłączyłem się do Dumbledore’a i zdradziłem Czarnego Pana, to już nigdy nie zostanę zmuszony do założenia maski na twarz, do przyodziania czarnych szat. Że to już koniec tego koszmaru, w którym trwałem przez ostatnie trzy lata.
Lecz koniec nie miał nadejść tak szybko, jak sądziłem. Z pozoru bezpieczna kryjówka, znalezienie się w miejscu, w którym tak bardzo nie trzeba uważać na każdy swój krok okaże się tylko chwilowa.
Czarny Pan wzywał.
Należało bezzwłocznie stawić się na jego wezwanie.
To dzisiaj miał nastąpić ten spektakularny atak. Dzień, w którym wszystko miało się zmienić. Zamach na minister magii, Milicentę Bagnold, mający doprowadzić do przejęcia całkowitej władzy nad Ministerstwem Magii.
Czarny Pan zebrał wszystkie siły, którymi dowodzić miała elita śmierciożerców, aby wszystko powiodło się po jego myśli. Było jasne, że Bagnold ma stosowną ochronę składającą się z aurorów i członków Zakonu Feniksa. Lecz nawet oni nie mieli dość siły, by przeciwstawić się śmierciożercom. Przynajmniej teoretycznie.
Nie miałem innego wyjścia, musiałem udać się na wezwanie, gdy tylko poczułem palenie Mrocznego Znaku, gdy po dwóch miesiącach względnego spokoju znów dał o sobie znać.
Dumbledore twierdził tak samo, tłumacząc się tym, że Czarny Pan nie może mieć żadnych wątpliwości odnośnie mojej lojalności wobec niego. Jemu łatwo było tak mówić. To nie on musiał stanąć w szeregach śmierciożerców i zabijać swoich wrogów, by stwarzać pozory. Robić coś, na co nie miało się ochoty, czym się brzydziło.
Czy on w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, że walki tak łatwo upozorować się nie da? Gdy będę wzbraniać się od użycia zaklęć niewybaczalnych, to inni od razu się zorientują. Bellatriks i Mulciber pierwsi, bo to oni cały czas patrzyli mi na ręce, czekając na każde potknięcie.
Nigdy się nie doczekają, nie jestem głupcem.
Drżącymi dłońmi zapiąłem klamrę peleryny.
Już czas…
Jednak dalej stałem w miejscu, nie mogąc zrobić ani jednego kroku do przodu.
Nie chcę! Nie chcę już tego!
Wszystko wewnątrz mnie zdawało się krzyczeć głośno: „nie!”. Domagać się uwagi, litości. Lecz niestety znów znalazłem się w położeniu, w którym nie miałem możliwości wyboru. Istniało tylko jedno wyjście, iść naprzód.
Wbrew pozorom moja sytuacja wcale się nie zmieniła. Zmienił się tylko lalkarz, który pociągał za sznurki
Chwyciłem upiorną maskę.
Czas iść…
~ * ~
Gdy dotarłem na miejsce, śmierciożercy już się zbierali. Dowodził nimi Rudolf Lestrange. Dumny jak paw z powodu powierzenia mu tak ważnego zadania. Teraz nikt nie mógł zaprzeczyć, że był jednym z najbliższych, najbardziej zaufanych sług Czarnego Pana.
Rozejrzałem się dokładnie po okolicy. Zbiórka odbywała się na niewielkim, zalesionym wzgórzu. W dole znajdowało się miasteczko. Na jego obrzeżach po lewej stronie stała pokaźnych rozmiarów rezydencja. Zapewne to tam mieszkała Bagnold. Wzdrygnąłem się na samą myśl tego, co mnie czeka.
W trakcie ataku ucierpią zapewne także inni ludzie. Śmierciożercy nigdy się nie litowali, zabijali każdego, kto stanął na ich drodze, często bez przyczyny. Jeżeli patrzeć na całą sytuację pozytywnie, to pewnie z połowy miasteczka zostanie tylko kupka gruzów.
Lecz czy ktoś powiedział, że wszystko będzie łatwe i przejrzyste? W końcu to wojna trwająca już od dziesięciu lat. Już nie ma miejsca na pozytywne uczucia. Może kiedyś były obecne, lecz ten czas już dawno się skończył. Teraz nawet syn Potterów nie będzie w stanie naprawić wszystkich szkód, które zostały wyrządzone.
Nad miasteczkiem unosiła się gęsta mgła, czułem zimno przenikające przez moje ciało. Przy każdym wydechu z ust wydobywał się obłok pary. Niepodważalny znak, że dementorzy także musieli się tutaj znajdować. Czekali na odpowiedni moment.
Aż wzdrygnąłem się na samą myśl. Co jeszcze za stworzenia Czarny Pan sprowadził do tej bitwy? Inferiusy? Wilkołaki? Olbrzymy? Nie, dwóch ostatnich nie mogło tu być. Do pełni księżyca pozostało jeszcze kilka dni. A olbrzymy nietrudno zauważyć. Każdy zorientowałby się, co się szykuje, już zapanowałaby panika.
Nie sądziłem, że Czarnemu Panu udało się zebrać aż tylu śmierciożerców. Dopiero teraz, gdy wszyscy przybyli na miejsce mogłem uświadomić sobie ogrom jego potęgi. Setki zamaskowanych i zakapturzonych postaci. Posłańcy samej Śmierci. A ja byłem jednym z nich…
Gdy już wszyscy się zebrali, Rudolf dał sygnał do ataku. Śmierciożercy ruszyli, a wraz z nimi z innych stron nadciągnęli dementorzy i inferiusy. Jednak zanim ktokolwiek zdążyłby dotrzeć chociażby pod bramę rezydencji, pojawili się członkowie Zakonu Feniksa i aurorzy. Znacznie więcej osób niż przy zwykłej ochronie. Dumbledore musiał wziąć sprawy w swoje ręce, gdy dowiedział się o planach ataku.
Zbite oddziały pod napływem ataków rozproszyły się wbrew pierwotnym planom. Rozpoczęły się pojedyncze walki na ulicach miasteczka. Wraz z falą pierwszych ataków z wielu domów zaczęły rozlegać się wrzaski. Ludzie wybiegali na ulicę. Zapewne byli to mugole, bo czarodzieje zazwyczaj zachowaliby przynajmniej odrobinę zdrowego rozsądku w zaistniałej sytuacji i teleportowali się z tego miejsca. Biegali bez ładu i składu, określonego celu.
Niewielu z nich przeżyło.
Przerażone dzieci, kobiety i mężczyźni padali ugodzeni zielonymi promieniami morderczych klątw, które często nie były przeznaczone bezpośrednio dla nich. Inni dostawali się w szpony inferiusów. Jeżeli któryś z tych mugoli przeżył tę masakrę, to miał wyjątkowe szczęście.
Czarodzieje zawzięcie walczyli między sobą. Żadna ze stron nie miała zamiaru dać za wygraną. Pojedynkowali się jeden na jednego lub w mniejszych grupach. Śmierciożercy starali się otaczać większą grupą jednego przeciwnika, wtedy nie miał on najmniejszych szans na ocalenie. Czasem zdarzało się, że otoczony dzielnie stawiał opór, pokonując jednego czy dwóch wrogów, lecz ostatecznie i tak padał martwy, ugodzony kilkoma morderczymi klątwami.
Zaklęcia odbijały się od tarcz ochronnych i fruwały we wszystkie strony. Czarodzieje musieli uważać, by przez przypadek nie dostać takim rykoszetem. Jednak nie wszystkim się to udawało. Niejeden został powalony zaklęciem, które nie zostało przeznaczone dla niego. Jednak najczęściej trafiały w pobliskie budynki. Wybijały szyby, obsypując walczących odłamkami szkła. Rozwalały ściany, wyrzucając w powietrze gruzy, które niejednego przygniotły żywcem.
Setki dementorów krążyły nad polem walki, próbując dostać się do swoich przyszłych ofiar z zamiarem obdarzenia ich pocałunkiem, wyssania duszy i pozostawienia biernego wraka. Jednak liczne patronusy uniemożliwiały im dostateczne zbliżenie. Jedynymi ofiarami stawali się nieliczni mugole, którzy nie wiedzieli nawet przed czym się bronić.
Mimo wszystko już sama ich obecność obniżała morale po stronie ludzi Dumbledore’a. Przeszywające zimno, mgła utrudniająca widoczność i to uczucie zbliżającej się porażki docierające w głąb duszy i serca, gdy żaden patronus nie znalazł się wystarczająco blisko, aby ochronić czarodzieja przed zgubnym wpływem tych kreatur.
Inferiusy także zbierały obfite żniwo. Żywe trupy nie obawiały się niczego. W zwartych grupach parły do przodu, niwelując wszelkie przeszkody, które pojawiały się na ich drodze.
Każdy mugol i czarodziej, który nie zdołał się przed nimi obronić został złapany w żelazny uścisk trupiobladych dłoni jednego z potworów. Pozostałe rzucały się na ofiarę rękami i zębami. Zatapiały palce w skórze, powodując powstanie krwawych bruzd. Wyrywały kończyny, łamały kości tak, jakby były to suche gałązki. Wygryzały kawałki mięsa i tkanek, które rozrzucały po popadającym w ruinę miasteczku.
Krew strumieniami tryskała na inferiusy, brudząc szmaty, które miały na sobie, Ludzkie tkanki przyklejały się do bladych policzków i rąk. Lecz one nie przejmowały się tym. Nawet rozlegające się wokół wrzaski przerażenia, które wydobywały z siebie ofiary, zostały zignorowane.
Czy te potwory w ogóle są zdolne do pojmowania czegokolwiek? – przemknęło mi przez myśl. – Czy one w ogóle czują?
Czarodzieje próbowali bronić się przed nimi ogniem, lecz nie wszyscy znali tak potężne zaklęcie. Członkowie Zakonu Feniksa i aurorzy starali się odganiać je pierścieniami ognia, ochraniać swoich towarzyszy, lecz nikt nie był w stanie obronić wszystkich.
Płomienie, które padały na pobliskie budynki powodowały wzniecenie pożarów. Coraz więcej domów stawało w płomieniach, czyniąc bitwę jeszcze bardziej niebezpieczną.
Powoli przedzierałem się przez wąskie uliczki, lecz w miarę, gdy walka stawała się coraz bardziej zaciekła, musiałem przenieść się na te szersze, główniejsze. Starałem trzymać się jak najdalej strefy pożarów. Musiałem strzec się rykoszetów zaklęć i gruzu lecącego mi na głowę.
Nie chciałem przysporzyć sobie dodatkowej ilości problemów. Jeszcze bym przez przypadek został wepchnięty w ogień przez jakiegoś aurora. Cały czas starałem się unikać walki, klucząc jak najdalej od epicentrum.
Trzymać się z boku i poczekać na zakończenie tej masakry. Nie chciałem stanąć w pojedynku naprzeciw członków Zakonu, bo przecież teraz stałem po ich stronie. Bezsensem byłoby przyczynić się do klęski własnych sojuszników, mimo że oni nic o mnie nie wiedzieli. Byłem jednym z wielu zamaskowanych śmierciożerców, wrogiem. Od razu nasuwało się stwierdzenie, że żaden z członków Zakonu by się nie ubrał jak śmierciożerca. Noc Duchów dopiero jutro.
W oddali dostrzegłem cztery inferiusy, które w soje szpony złapały jakąś kobietę. Stanąłem jak wryty, rozpoznałem ją. Claire Teney, koleżanka Lily, jedna z nielicznych, która nie traktowała mnie z wyższością, mimo że byłem Ślizgonem.
Już wyciągnąłem różdżkę, aby jej pomóc, Już byłem w trakcie wypowiedzenia w myślach formułki zaklęcia. Lecz spóźniłem się o ułamek sekundy. Jeden z inferiusów, dziewczynka nie więcej niż siedmioletnia, zatopiła rękę w brzuchu Claire aż po ramię, powodując powstanie dziury na wylot. Gdy wyciągnęła rękę z brzucha kobiety, na chodnik zaczęły wypływać flaki i inne wnętrzności, wijąc się niczym obrzydliwe robaki. Wytrysnął strumień krwi parującej na mroźnym powietrzu.
Za późno…
Gdy dziewczynka zorientowała się, że jelito zaczepiło się o jej rękę, pociągnęła za nie, wyrywając z brzucha Claire. Patrzyła na wszystko obojętnie, nie przejęła się nawet tym, że kawałek wyrwanego organu wewnętrznego zwisa jej z przedramienia. Żaden mięsień jej twarzy nawet nie drgnął. Pustka.
Natomiast na twarzy kobiety pojawiło się zdziwienie, nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Po chwili z jej ust wydobył się niekontrolowany wrzask bólu. Zaczęła z trudem łapać oddech, upadając w kałużę własnej krwi i żółci.
Z wściekłością rosnącą w moim wnętrzu, walcząc z obrzydzeniem i mdłościami spowodowanymi tym widokiem, skierowałem różdżkę w stronę potworów, które szykowały się już do dalszej rzezi. Wypłynęły z niej języki ognia, które trafiły w inferiusy. Poczwary powoli zaczęły płonąć, spalać się, zmieniać w popiół, wydając z siebie głośne skrzeki. Po minucie już nic z nich nie zostało, jedynie proch, który unosił się wraz z wiatrem. Te nieszczęsne ciała w końcu zaznały spokoju.
Poczułem pot spływający po skroni. Maska śmierciożercy okropnie mnie uwierała i nie pozwalała otrzeć twarzy.
Podbiegłem do leżącej na ziemi Claire, nie przejmując się krwią, która zabarwiała na czerwono moje dłonie i ubranie. Jeszcze żyła, ale już nie dało się jej uratować. Patrzyła na mnie zaskoczona, pewnie nie spodziewała się, że z pomocą przyjdzie jej śmierciożerca.
– Ty… - zacharczała ostatkiem sił i zamilkła.
Z jej oczu zniknęły wszelkie oznaki życia. Zmarła. Może odeszła do tego lepszego świata, w który tak mocno wierzył Jack.
– Snape! Snape, zaczekaj!
Niechętnie odwróciłem się na pięcie, chcąc zorientować się kto mnie woła. Po spotkaniu z Lily, która znów nie uwierzyła w moje szczere przeprosiny chciałem być sam. Zobaczyłem biegnącą w moją stronę szesnastoletnią Gryfonkę, jedną z bliskich koleżanek Lily. Wydawało mi się, że dzieliła z nią dormitorium, ale nie byłem pewien.
– Czego? – warknąłem, gdy tylko znalazła się dostatecznie blisko, by mnie usłyszeć.
– Trochę więcej uprzejmości. Nie musisz wyżywać się na innych za zachowanie Lily…
– Nie twój interes, Teney – przerwałem jej. –  Mów, co chciałaś i idź sobie.
– … która moim zdaniem postępuje głupio. Uparta jest jak osioł i dlatego powinieneś dać sobie z nią spokój. Więc postanowiłam zaprosić cię na piwo kremowe w trakcie następnego wypadu do Hogsmeade.
– Słucham? – Odniosłem wrażenie, że musiałem się przesłyszeć.
– Przyjacielskie spotkanie. Poprawi ci humor – dodała z szerokim uśmiechem na ustach.
– Zastanowię się – skłamałem.
Nie poszedłem razem z nią. Zostałem w zamku, myśląc o Lily. Nie było później już żadnego kremowego piwa. I już nigdy nie będzie…
Ostatni raz spojrzałem na zmasakrowane ciało kobiety i jak najszybciej oddaliłem się stamtąd. Ciągle miałem przed oczami obraz inferiusa wyciągającego rękę z jej brzucha. Tę obojętność na jego twarzy.
Ilu znanych mi ze szkoły ludzi będzie musiało jeszcze umrzeć, zanim to wszystko się skończy?
Biegłem przed siebie, nie zwracając uwagi na toczące się wokół pojedynki. Byleby jak najdalej od ciała Claire. Jak najdalej.
Sam nie wiedziałem, gdzie poniosły mnie nogi. Nie wiem, czy było to przeznaczenie, czy kolejna złośliwość losu. Nie sądziłem, że będę musiał przeżyć dzisiaj jeszcze jedną chwilę grozy. Myliłem się.
Miałem wrażenie, że serce stanęło mi w piersi, gdy to zobaczyłem.
Lily siedziała na ziemi. Była brudna. Rękawy jej szaty zostały przypalone i poszarpane. Włosy sklejały się od potu. Twarz miała pobrudzoną popiołem i ziemią, znajdowało się na niej kilka bruzd i zadrapań oraz krew, która mieszała się ze spływającym po czole potem. Jedynie w oczach nadal płonął ogień walki, mimo że nie znajdowała się w najlepszej pozycji.
Sądząc po jej wyglądzie, musiała już stoczyć wiele pojedynków. Lecz bardziej zastanawiało mnie, co ona tu robiła? Przecież miała się ukryć. Czy mimo tego, co jej groziło postanowiła jednak stanąć do walki? Czy aż tak ważny był dla niej Zakon?
Tyle pytań, na które nigdy nie otrzymałem odpowiedzi.
Dopiero po chwili dostrzegłem stojącego nad nią śmierciożercę. Bez trudu rozpoznałem w nim Mulcibera, jego ohydnej gęby nie dało się pomylić z nikim innym. Musiał zgubić swoją maskę.
– Zostaw ją! – wrzasnąłem, zanim zdążył rzucić jakiekolwiek zaklęcie w bezbronną Lily.
Chciałem go oszołomić, jednak w ostatniej chwili udało mu się zasłonić tarczą. Na jego twarzy pojawił się perfidny uśmiech, musiał mnie rozpoznać.
W oddali rozległ się potężny huk. Zawalił się jakiś budynek.
Lily patrzyła na wszystko ze zdumieniem wymalowanym na twarzy. Widok dwóch walczących ze sobą śmierciożerców musiał wydać jej się co najmniej dziwny. Podniosła z ziemi swoją różdżkę, lecz nie rzuciła żadnego zaklęcia.
– Czarny Pan dowie się o wszystkim, zdrajco! – wrzasnął Mulciber, unikając kolejnej mojej klątwy i szykując się do kontrataku.
– Po moim trupie. Cerebrum comminuit. *
Jasnobłękitny promień ugodził go prosto w twarz, nim zdążył się osłonić.
Wszystko wydarzyło się tak szybko, że ledwo można było zorientować się, co tak naprawdę się dzieje. W jednej chwili Mulciber stał sobie jak gdyby nigdy nic, szydząc ze mnie, gotowy do kolejnego ataku z szyderczym uśmiechem na ustach. W następnej jego już i tak oszpecona, wyglądająca jak gumowa maska twarz zaczęła się wykrzywiać i nie tylko ona. Cała głowa ulegała modyfikacji.
Po sekundzie, może dwóch jego głowa nie przypominała już tego, czego powinna. Zamieniła się w odkształcony balon wypełniony wodą. Część skóry opadała ku dołowi, całkowicie zasłaniając usta. Nos pozbawiony kości cofnął się w tył, powodując wklęśnięcie.
Mulciber zrobił jeszcze jeden krok w przód, po czym martwy padł na zniszczony chodnik. Przy upadku głowa uderzyła o jeden z ostrych kamieni leżących na bruku, przebijając skórę. Z powstałej dziury zaczęła wylewać się krew zmieszana z innymi płynami znajdującymi się w organizmie. Wraz z nimi wypływały strzępy mózgu i małe, białe drobinki, które kiedyś były czaszką śmierciożercy.
Olaf Mulciber nie żył. Zostało po nim tylko zmasakrowane ciało, którego najpewniej nikt nawet nie rozpozna. Już nie skrzywdzi Lily ani nikogo innego.
Rozległ się kolejny huk. Tym razem znacznie bliżej.
Lily zaczęła krzyczeć. Chciałem podejść do niej, spróbować ją uspokoić, lecz nie byłem w stanie zrobić kroku w jej stronę. Co miałbym powiedzieć?
Nagle, nie wiem skąd, pojawił się przy niej Potter. Znajdował się w nie lepszym stanie od swojej żony. Spojrzał najpierw na nią, później na mnie, a na końcu, jakby z ociąganiem, skierował wzrok na to, co zostało z Mulcibera.
– Zabierz ją stąd! – wrzasnąłem, przekrzykując kolejny wybuch.
Lily nagle umilkła i spojrzała na mnie. Nasze spojrzenia przez sekundę spotkały się. Wydawało mi się, że coś chciała powiedzieć, bo otworzyła usta, lecz zagłuszył ją następny huk dochodzący z całkiem niedaleka. Czy mnie rozpoznała?
Zanim ktokolwiek z nas zdołałby coś jeszcze powiedzieć, Potter pociągnął Lily za sobą. Po chwili deportowali się, znikając mi z oczu.
Gdy już ich nie było, poczułem czyjąś dłoń na ramieniu.
Rozległ się następny huk. Bardzo blisko. Gruzy i płomienie leciały w moją stronę.
– Zmywajmy się stąd. Nic tu po nas. – Usłyszałem znajomy głos.
Deportowaliśmy się z miejsca rzezi.
~ * ~
Znajdowaliśmy się w rezydencji Averych. Jack, Lucjusz, ja i nie wiedzieć dlaczego Karkarow. Każdy z nich był spocony i brudny. Jack miał prawą rękę całą we krwi. Obmywał ją teraz eliksirem i bandażował. Z tego, co się domyśliłem musiało trafić go jakieś zaklęcie lub jeden z kamieni. Jedynie Karkarow wyglądał na takiego, który musiał trzymać się z daleka, nic nie wskazywało na to, że brał udział w tej bitwie. W końcu nawet ja miałem zakrwawione ręce.
– Musiałeś ratować tę szlamę? – pełen oburzenia pierwszy przerwał milczenie Lucjusz, wycierając brud z dłoni. – A gdyby zobaczyła cię Bellatriks? Za zabicie innego śmierciożercy Czarny Pan zabiłby cię bez mrugnięcia okiem.
Spuściłem głowę, nie wiedząc, co odpowiedzieć. W głębi duszy wiedziałem, że postąpiłem słusznie. W końcu nikt z nich nigdy tego nie zrozumie, może z wyjątkiem Jacka. Lecz on nie przyzna się do tego.
– W każdym razie ciesz się, bo nikt tego nie widział, ale następnym razem nie rób takich głupot.
Kiwnąłem głową na znak zgody, bo cóż innego mógłbym zrobić.
– I pomyśleć, że Bagnold tam nie było. Zastanawiam się, kto jest szpiegiem, bo ktoś musiał donieść o tym Dumbledore’owi lub jednemu z jego zawszonych kundli – zamyślił się Lucjusz.
– Czy to ważne? – wtrącił się nagle Karkarow. Wszyscy spojrzeliśmy na niego zdziwieni. – Triumf Czarnego Pana już i tak jest przesądzony. Szczury zdradziły mu tajemnicę.
– Co ty tu w ogóle robisz? – zdenerwował się Lucjusz. – Jesteś obślizgłym gadem, który o niczym nie ma pojęcia. A twoje pseudo informacje są na nic. Wynoś się z tego domu!
– Po co się tak od razu unosić – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Nie będę wielmożnemu państwu przeszkadzać – dodał z drwiną – ale jeszcze wspomnicie moje słowa.
– Lepiej na niego uważać, gdyby go złapali  pewnie bez mrugnięcia okiem wydałby nas wszystkich.
Lucjusz nie przejmował się tym, że Karkarow nadal znajdował się w pomieszczeniu. Jak widać dla niego był jak powietrze. Najgorsze, że to powietrze miało uszy i jeszcze mogło wykorzystać wszystkie usłyszane słowa przeciwko nam, gdy nadarzy się ku temu odpowiedni moment.
Karkarow zachowywał się tak, jakby tego nie usłyszał, lecz mogłem się założyć, że na jego twarzy pojawił się obleśny uśmiech. W drzwiach minął macochę Jacka. Była to młoda i śliczna dziewczyna. Tylko oczy pełne zimna i pogardy nie pasowały do jej ładnej buzi. Jej pokaźny brzuch wskazywał na zaawansowaną ciążę. Zapewne podsłuchiwała pod drzwiami.
– Wynoś się stąd, szmato! – rzucił w jej stronę Jack.
Lekko zbiło mnie to z pantałyku. Po raz pierwszy widziałem u niego takie zachowanie. Nigdy wcześniej nie wybuchał przy innych, nie mówiąc o tak ostrych słowach. Nawet nie zareagował, gdy Lucjusz rządził się w jego domu, jakby był u siebie.
– Mogę robić to, co mi się podoba. Ja jestem panią domu.
– Jeszcze zobaczymy.
Dziewczyna powoli podeszła do kanapy i usiadła na niej, najwyraźniej nie zamierzając dać za wygraną. W tym wypadku spotkanie można było uznać za zakończone.
~ * ~
* Zaklęcie wymyślone przeze mnie. Powoduje roztrzaskanie na kawałki czaszki i mózgu wewnątrz głowy.
~ * ~
Nie wiem, kiedy pojawi się kolejna notka. Od przyszłego tygodnia zaczynają się kolokwia i egzaminy i przez najbliższe trzy tygodnie (co najmniej) mój czas będzie trochę ograniczony. Postaram się nie zwlekać za bardzo z przepisywaniem, ale nic nie obiecuję.
Pozdrawiam serdecznie :)

28 komentarzy:

  1. Rozdział był bardzo super, trzymając w napięciu:) Akcja wbiła mnie w fotel i byłam z Severusem razem z tą walką:) Z tymi inferiusami to naprawdę było brutalne, a potem jak rozpoznał w niej koleżankę Lily, Claire... Ach, bieda. Przed swoją śmiercią chyba zorientowała się kto chciał jej pomóc:) No później ta scenka z Lily, jak to Severus uratował ją przed Malcubierem i zabił go, była naprawdę niezła:) Lucjusz ma rację, dobrze, że tego państwo Lastrange nie zobaczyli, bo krucho z nim by było. Czyżby i Lilka rozpoznała jego głos. Och ta akcja z macochą i Jackiem też bardzo fajna^^ Jestem to ciekawa co potoczy się dalej:) Życzę szczęścia na tych egzaminach i kolokwiach:) Czekam na nowość i całuję mocno:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaka miła niespodzianka z tym nowym rozdziałem. Wpadłam na chwilę do Ciebie i patrzę - o! rozdział 47. Od razu zabrałam się do czytania. Jeden z lepszych, które ostatnio napisałaś, naprawdę. Szczególne wrażenie zrobił na mnie opis tej bitwy. Musiałaś włożyć w to mnóstwo wysiłku, bo bardzo płynnie się to czytało i nie było to tak chaotyczne, jak u Rowling. Moment gdy Severus zabija Mulcibera, by ochronić Lily, bardzo mnie wzruszył. To jest straszne, że on tak uparcie chciał ją uchronić, mimo że Lily go nienawidziła. Nigdy mu nie przebaczy, choć był jej prawdziwym przyjacielem - wiele ryzykował, by ratować jej życie.
    Zaklęcia, które wymyślasz, są tak upiornie drastyczne, że aż fascynujące.
    Jestem tak zachwycona tym rozdziałem, że naprawdę nie potrafię znaleźć słów, by wyrazić swój podziw.
    Boję się następnej notki. To będzie 31 października, a więc śmierć Potterów. Już szkoda mi Severusa...

    OdpowiedzUsuń
  3. Już po pierwszej, ale nie mogłem się powstrzymać, gdy zobaczyłem twoje powiadomienie o nn :) Długo nic nie dodawałaś! Opis walk rewelacyjny - potrafię to sobie wyobrazić i ten cały chaos, jaki musiał tam panować. Masakra! Śmierć mieszkańców miasteczka trochę skojarzyła mi się ze sceną biblijną, gdzie "duch" zabijał tych mieszkańców, którzy na drzwiach nie mieli krwi jakiegoś zwierzęcia ;p

    Scena zmasakrowania Claire przerażająca. Tu z kolei przypomniał mi się przypadek jakiegoś płetwala lub kaszalota, którego wyrzuciło na brzeg morza i naukowcy chcieli go przetransportować, by wykorzystać nadarzającą się okazję i go przebadać. Niestety, na ruchliwej ulicy jego brzuch eksplodował i tony flaków wylały się na szosę xD Strasznie chłodno opisałaś emocje Severusa w tej chwili. Odniosłem wrażenie, że bardziej niż żal, czuł obrzydzenie, choć potem jeszcze opisujesz scenę, jak ona widzi go przed śmiercią.

    Śmierć Mulcibera... kolejna obrzydliwość, ale dobrze, że Sev sobie z nim poradził.

    Lucjusz i tak zachował się dość spokojnie wobec Severusa. Myślałem, że bardziej go zjedzie ;p

    Rozdział perfekcyjny, a chaos panujący podczas bitwy przyprawia o zawroty głowy :) Z niecierpliwością, jak zwykle, czekam na kolejny rozdział. Całuję cię :* [byledopiatku]

    OdpowiedzUsuń
  4. Wygląda na to, że Potterowie będą mieli o czym myśleć przez te ostatnie trzydzieści dni życia, które im pozostało. Poza tym notka jak zawsze na najwyższym poziomie, a zawartość wynagradza długie czekanie...

    OdpowiedzUsuń
  5. Taa Zwariowanaa20 lipca 2012 20:19

    Już się nauczyłam, że czytając twoje notki nie należy nic jeść ani pić. ;p Przebieg walki był świetny! Chyba nie muszę ci już mówić, że kocham twoje opisy ^^ Wielbię je. Ach, Severus uratował Lily! Gdyby nie śmierć Mulcibera, miałby przechlapane... Tak, dziwny to musiał być widok, kiedy dwaj śmierciożercy patrzyli na siebie wrogo z rządzą mordu w oczach. ^^ Ale ją uratował i to się liczy. Okropny musiał być widok, kiedy Claire konała z dziurą na wylot w brzuchu, którą zrobił jej ten inferius. Wyobrażam sobie co przeżywali mugole, przecież oni nawet nie mieli pojęcia co się dzieje...
    Trzymam kciuki za kolokwia :)
    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
  6. Heh, akurat kiedy czytałam opis walki z inferiusami moja mała siostrzyczka poczęstowała mnie żelkami... i to w dodatku takimi w kształcie oślizgłych, pomarańczowych węży ^^
    O, wygląda na to, iż Potterowie właśnie przeżyli ostatni dzień swojego życia. No, to teraz Sev się już całkowicie załamie. Czekam na kolejną notkę.

    Pozdrawiam i życzę powodzenia na egzaminach ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Łohoho, świetnie opisałaś tę bitwę :D Te spadające odłamki szyby i ogień wokoło. Niezły klimat. Hehe, Snape dostał opieprz za uratowanie Lily. W sumie to trochę dziwne, że Lucjusz nic więcej z tym nie zrobił, ale w zasadzie to on i Avery wiedzą o jego słabości.
    Severus bardzo dobrze zdaje sobie sprawę ze swojej aktualnej sytuacji. Jak sam to określił - zmienił się tylko lalkarz pociągający za sznurki.
    I co dalej? Czekam na następny :)
    [violent-storm]

    OdpowiedzUsuń
  8. Czytając, musiałam zrezygnować z konsumowania tosta, ale było warto. Świetnie to wszystko opisałaś. Szczerze mówiąc, choć lubię, gdy Lily jest obecna w twoim opowiadaniu, dziś mniej przejęłam się nią, a bardziej Claire. Zrobiło mi się jej tak żal... W dodatku umarła w tak niegodny i bolesny sposób... Bardzo mi jej szkoda. Szczególnie po przeczytaniu wspomnienia związanego z nią. Wydaje mi się, że była bardzo... zrównoważoną, mądrą osobą. Ale taka jest wojna - giną wartościowi ludzie, w imię sprawy, w którą wierzą.
    No cóż, Severus przedłużył nieco Lily życie, ale nie na długo... Rozumiem, że widzieli się ostatni raz? To znaczy ostatni, gdy oboje są żywi?
    Naprawdę jestem pod wrażeniem tego rozdziału. Brutalny, ale jesteś przykładem tego, że nawet bestialstwo można opisać w sposób wciągający.
    Mam nadzieję, że sukcesywnie uporasz się ze wszystkim, co masz do zrobienia i dodasz następne wspomnienie. :)
    I przepraszam, że nie skomentowałam poprzedniego. Ale oczywiście przeczytałam.
    Pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ta walka była makabryczna. Bardzo dobrze ją opisałaś, niemal czułam wszechobecną śmierć, strach i ból. Żal mi tych wszystkich ofiar, to straszne jak musiały zginąć. Szczególnie ta Claire...
    Sev zobaczył się z Lily i uratował ją! To moja ulubiona scena w tej notce. Wydawaje mi się, że jego widok nią wstrząsnął i dał jej trochę do myślenia. Cieszę się, że doszło do ich spotkania, szkoda tylko, że to chyba ich ostatnie. Skoro Noc Duchów już jest następnego dnia...;(
    Rozdział jest świetny, pełen emocji i napięcia. Jak zwykle czekam na ciąg dalszy twojej niezwykłej historii :)

    OdpowiedzUsuń
  10. O cóż za miłe zaskoczenie. Nowy rozdział.:)
    Jak zwykle świetny, muszę przyznać, że to chyba jeden z lepszych, jaki ostatnio czytałam na tym blogu.
    Bitwa- dosłownie wgniata w fotel...

    I przepraszam, że nie komentowałam poprzednich rozdziałów, ale miałam mega problemy z netem. Ale ostatnio powróciłam.;)

    [byc-jak-snape]

    OdpowiedzUsuń
  11. Jestem tak chuda i nie tyję, więc tradycyjnie siedzę przed komputerem i jem. Gdy w tekście po raz pierwszy pojawia się słowo "Inferius", natychmiast odkładam batonika. I dobrze zrobiłam. Oczywiście nie mam Ci za złe brutalnych scen. Wręcz przeciwnie, kocham je w Twoim wykonaniu. Piszesz bez żadnego hamulca, przez co sceny są wartościowe i naprawdę oddają emocje.
    O tak, koniec Potterów jest bliski. Błagam, napisz następny rozdział tak, żebym się popłakała.

    OdpowiedzUsuń
  12. Szablon cudny :) I gratulacje, w sondzie prowadzisz. 70 głosów (razem z moim)!
    A co do notki: jak sobie to wyobrażałam... brr... szczególnie pomysłowo napisane. Powinni ten rozdział polecić, moim zdaniem ;) Uzależniłam się od twojego stylu pisania. Świetne.

    OdpowiedzUsuń
  13. ostatnihorkruks20 lipca 2012 20:22

    Wow ale masakra ;o
    Opisy zachowania inferiusów były... straszne. Jak czytałam byłam przerażona i chciało mi się zwymiotować.! Boże, dobrze, że uratował Lily, a ona go poznała... Myśli, że jest zły... Ciekawe jak to będzie dalej. Bardzo ciekawią mnie relacje Snape-Dumbledore, nie mogę się doczekać aż takowe opiszesz. Czekam na kolejną i pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Bardzo podobał mi się opis bitwy. Miałam ciarki na plecach kiedy czytałam o inferiusach... Wtedy kiedy dziewczynka wbiła rękę w brzuch dawnej koleżance Snape'a, poczułam niesamowitą odrazę. Udało Ci się oddać realność tych wydarzeń i wzbudzić w czytelniku silne emocje. Jestem ciekawa, co pomyślała sobie Lily, kiedy zorientowała się, że to Severus ją uratował. W ogóle jestem ciekawa, jaki ma ona do niego aktualny stosunek. Nienawidzi go? Ma do niego żal? Nie chce go znać? A może w głębi duszy za nim tęskni... W każdym razie, dobrze, że nie istnieje nikt, kto mógłby wydać Seva. Chociaż zabił on Mulcibera bardzo drastycznie - podziwiam Twoją wyobraźnię do takiego typu scen. Naprawdę, są one niezwykłe.
    Oczywiście zagłosowałam w sondzie na Twój blog.
    Pozdrawiam serdecznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Znowu opóźnienie. Kurczę, muszę się ostro za siebie wziąć. Nie mogę się jakoś ogarnąć i rozłożyć sobie wszystkiego w czasie.
    Rozdział bardzo mi się podobał, a szczególnie wątek z koleżanką Lily i potem z samą Lily. Kiedy czytałam o tym inferiusie co wyrywał te wnętrzności, to aż mnie zemdliło. Ohyda. Fuj. Ble.
    A JAck jaki wybuchowy się zrobił. Jak nakrzyczał na tą macochę. Jezu.
    WspółczujęSeverusowi, że musiał brać udział w tej rzezi...
    Zyczę powodzenia w egzaminach i przpeisywaniu notki!
    Pozdrawiam, NItka:D
    [za-granica-swiata]

    OdpowiedzUsuń
  16. Jeny, przy opisie śmierci Claire byłam wręcz przerażona. Co mogą zrobić te potwory! To straszne! Równie straszne było zresztą zaklęcie, z którego skorzystał Severus. Ale przynajmniej w końcu zdechł ten bydlak. Zastanawia mnie tylko, dlaeczego Malfoy nie powie o wszystkim Voldemortowi. Cóż, to byłoby chyba do niego podobne. Przecież każdy śmierciożerca chce zabłysnąć i być lepszym od drugiego, niestety. Dla sukcesu jest gotowy isc po trupach.
    Po tytule, dość inteligentnie (^^) wnioskuję, że więcej walk już nie będzie. Ta informacja przyprawia mnie o radość. Wreszcie Voldemort zniknie ze świata Magii na parę dobrych lat.
    Chciałabym również bardzo przeprosić Cię, za to, że ostatnio strasznie późno komentuję Twoje notki. Wybacz, Jeanelle ;*
    Serdecznie gratuluję przejęcia rejestru! Mam nadzieję, że uda Ci się wszyściutko ogarnąć.
    W ankiecie już zagłosowałam ^^
    Całusy,
    Leszczyna [dowiesc-niewinnosci]

    OdpowiedzUsuń
  17. Condawiramurs20 lipca 2012 20:26

    tak,szczerze mówiąc czekałam na notkę w której Snape po raz pierwszy będzie musiał grać... co będzie robic by uniknąć zabijania członków zakonu, jednocześnie nie zdradzając się rpzed śmierciożercami... Malfoy widział co zrobił - choć chyba nie wszystko - i wydahe się faktycznie być szczery i nic nikomu nie wyugadać, ale jednak... zawsze jest jakieś ryzyko. chciałabym żeby Lily domyśliła się kto ją uratiwał. myślę, że to nieco by tutaj zmieniło... może nawet jakoś by się do Severusa dostała, porozmawiała z nim? trochę szkoda, że nic nie było na temat tajemnicy matki, ale z drugiej strony akcji dawno tutaj nie było więc przydał się ten pojedynek, szczególnie żebył tak inny od pozostałych. cieszę sie, że na rzie ministerstwo zostało uratowane choć myslę że niedługo może sie niestrety sytuacja zmienic.. bo na pewno jeszcze tu nakomplikujesz...

    OdpowiedzUsuń
  18. Czemu Lily nic nie powiedziała? Ech... piękna była ta scena, gdy stanął w jej obronie. A co do inferiusów to chyba samego Voldemorta nie bałabym się tak jak ich...

    OdpowiedzUsuń
  19. Jestem! Cha! Jest sens się tłumaczyć? Chyba nie... Więc nie będę. Powiem (a raczej napiszę) tylko, że ostatnio miałam wielkie urwanie głowy związane ze wszystkim co możliwe. Druga klasa liceum mnie wykańcza. A biochem to już zupełna porażka. Do tego uznałam, że mój blog jest bez sensu. Ale już dość o mnie.
    Oczywiście jak zawsze podbiłaś moje serce swoimi opisami uczuć Severusa (swoimi uczuciami Severusa? - to jest przykład co biochem z mózgiem robi) .
    Podziwiam Cię za opis bitwy z tego rozdziału. Ja to bym nigdy w życiu czegoś takiego nie opisała. Miałaś taki panoramiczny pogląd na sytuacje. Ślicznie po prostu. No i moment w którym Sev zabija Olafa (dobrze pamiętam jego imię?) był cudowny. Jak mniemam Sev miał cały czas maskę? Więc Lily i James na pewno poznali go po głosie. Ach, te Twoje zaklęcia... Bleee - oczywiście pozytywne "bleee"
    A tak a'propos poprzednich rozdziałów... Raistlin to ktoś, kto okropnie mnie irytuje. Nie mogę go rozszyfrować, no! Moim skromnym zdaniem on był bardzo ważny w przeszłości matki severusa. przez chwile pomyślałam - on jest jego ojcem! A potem - ty głupia Zuzanno, kto jak kto ale Jaenelle nie pisze takich bredni. Poza tym Sev jest podobny do Tobiasza...
    Pozdrawiam i czekam cierpliwie na kolejne rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
  20. Popieram poprzednie komentarze. Opis walki jest f a n t a s y c z n y! ^^ Opisany w najdrobniejszych szczegółach, a gdy czytałam o inferiusach, aż mną wzdrygnęło ;o Szczególnie wtedy, gdy zabijały przyjaciółkę Lily... albo raczej rozszarpywały.
    A potem Severus uratował Lily i w moim serduszku zrobiło się cieplej, pomimo sytuacji w jakiej się znajdowali. Szkoda, że Snape'a nic do niej nie powiedział. Ugh... Ale i tak się cieszę, że nie dał jej skrzywdzić - zresztą, jakby śmiał!?
    W plebistycie już dawno na Ciebie zagłosowałam i trzymam kciuki! ;)
    Pozdrawiam, Mirabella [melodia-wiecznosci]

    OdpowiedzUsuń
  21. A co tu dużo mówić? Jesteś po prostu niesamowita. Podziwiam Cię za precyzyjność, dokładność i trzymanie się faktów w nawet najmniej ważnych wątkach. Opis bitwy był doskonale dopracowany. Nie ominęłaś żadnego szczegółu. W niektórych momentach wzdrygałam się z obrzydzeniem. Nie wiem, który był gorszy: atak inferiusa na szkolną koleżankę Lily Potter, czy rzucenie przez Severusa zaklęcia na tego parszywego M. O niczym nie zapomniałaś. Byłaś taka bezpośrednia, odrzuciłaś na bok jakieś tam płytkie zasady łagodnego usposobienia, która sprawia, że opisy nie są wcale przekonywujące, że wcale nie przypominają tego, jak mogłaby się taka bitwa stoczyć. Realizm, to jest to. A miałam przeczucie, że dojdzie do feralnego spotkania Snape'a z Lily. Wydaje mi się, że go rozpoznała, chociażby po głosie, czy intencji. No bo faktycznie, jakiż to śmierciożerca daruje życie największemu wrogowi, i do tego jeszcze przejmuje się jego losem? Nawiązując do Karkarowa, dla mnie zawsze był niewierną gnidą, która myśli tylko o sobie. Możemy się po nim spodziewać samych niepożytecznych rzeczy.
    Jeśli chodzi o mnie, już dawno zagłosowałam na Ciebie w sondzie. Jestem przekonana, że odniesiesz sukces. Wygraną masz w kieszeni, a w każdym razie życzę Ci tego z całego serca ; )
    Kapitalny rozdział ;*

    OdpowiedzUsuń
  22. Notka oczywiście fantastyczna, ale stylistycznie jakoś tak... słabsza. Ale to tylko pod tym względem. Treść super. Ciekawa jestem, czy Lily rozpoznała Severusa. Genialnie opisałaś bitwę i ten cały zamęt. Wiesz, że najpierw myślałam, że to już ta notka, w której uśmiercisz Lily, ale w tytule słowo bitwa... A tu się okazuje, że o upadku Voldzia to dopiero następna notka. Severus był w trudnej sytucji. Nie chciał walczyć ze swoimi sprzymierzeńcami, ale nie mógł przecież wzbudzić podejrzeń. Zdziwiłam się trochę, że Lucjusz go nie wydał. Albo Carcarow. Dziwne... Tak czy siak, rozdział bardzo mi się podobał. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  23. Jestem pod wielkim wrażeniem. Ja nie potrafiłabym tak obszernie i ciekawie opisać taką walkę. Naprawdę podziwiam Cię za to.
    Dobrze, że Lucjusz i Jack nie powiedzą nic o zabiciu Mulcibera przez Severusa, bo Czarny Pan by mu tego nie podarował. Ale nie jestem pewna czy Karkarow się nie wygada.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  24. Marionetka Losu20 lipca 2012 20:30

    Rozdział 45 – Nie mogę uwierzyć, że coś w końcu sprawiło, iż Sev się ucieszył. Hogwart naprawdę umie wywoływać emocje. W sumie się nie dziwię, sama ze smutkiem bym go opuszczała. Powrót do niego byłby dla mnie tak samo wspaniały, jak dla Severusa. :)
    Uwielbiam postacie o przenikliwych spojrzeniach. Kojarzą mi się z wieczną tajemnicą, zagadkowością, a czasem nawet podmuchem mroku i grozy.
    Fiolka ze wspomnieniem?! W końcu będzie coś o Eileen! :) Ale zaraz, zaraz… Czyli mąż matki Seva tak naprawdę nie był jego ojcem?
    Po drugiej stronie sali stał jeszcze jeden długi stół, przy którym zasiadali nauczyciele, przy którym było teraz moje miejcse. – To „przy którym” trochę razi, bo użyłaś go dwa razy. I jeszcze mała literóweczka z miejscem. ;)
    Też jestem ciekawa jak Sev poradzi sobie ze starszymi uczniami.
    No, no nie spodziewałam się, że z Eileen taka buntowniczka. Nie utożsamiałam jej nigdy z głupią, cichą myszką, dającą sobie pomiatać. Jednak myślałam, że będzie nieco bardziej podporządkowana zasadom. Jestem ciekawa, co z tego wyniknie. Zabieram się do czytania kolejnego rozdziału. ;)
    Rozdział 46 – Przyznam , że się trochę rozczarowałam. Miałam nadzieję, że będzie dalszy ciąg wspomnienia… No cóż, muszę to jakoś przeżyć. :)
    Co ten Majere kombinuję? Czy w zamian za dostarczenie Severusowi jakiś informacji będzie chciał coś w zamian? Ale co? Czego by potrzebował? Nie wygląda na przyjaznego człowieka, chcącego podzielić się z kimś ważnymi dla tej drugiej osoby wiadomościami. To jest albo jakiś podstęp, albo tak jak wcześniej wspominałam, ten złotooki facet czegoś chce. Trafiłam chociaż trochę? ;)
    Nie wiem czemu, ale pomyślałam, że chętnie zobaczyłabym reakcję McGonagall i jest, moja prośba spełniona. ;)
    Jak na pierwszą lekcję i tak nieźle mu poszło. Ale gdybym była na miejscu uczniów też bym mu trochę podokuczała itd. :P A poprzeczkę rzeczywiście podniósł wysoko. :)
    Wszystko się we mnie burzyło. Miałem ochotę posłać w stronę Majere jakąś wymyślną klątwę. Usłyszeć jego wrzaski, gdy byłby obdzierany ze skóry lub zamroziłaby się krew w jego żyłach – Sev ma czasem straszne myśli… Takie… na miarę Śmierciożercy…
    Uwielbiam, kiedy Sev bierze się w garść i coś sobie postanawia. To dążenie, silna wola – chętnie się to czyta i marzy, żeby też znaleźć w sobie tyle chęci do osiągnięcia celu. ;)
    A co pytania o to jak masz się wyrażać o Eileen… To bez różnicy. :)
    Rozdział 47 – I znów tak szkoda mi Seva… Cieszę się, że bycie Śmierciożercą go odrzuca, ale to nic bo to nie pozwoli mu się uwolnić…
    Jedyne, co mogę napisać o bitwie to, że… Opisałaś ją niesamowicie obojętnie. Żadnych emocji związanych z takim ogromnym przelewem krwi. Może kiedyś by mi to przeszkadzało, jednak taką obojętnością, brakiem komentarzy podkreśliłaś okrutność, bezwzględność tego wydarzenia. Spodobało mi się, że po śmierci koleżanki Lily dodałaś wspomnienie. To tak urealistyczniło jej śmierć.
    Piękny gest ze strony Seva. Chęć chronienia Lily, oczywiście, nie roztrzaskanie czaszki Mulciberowi.
    Głupi Karkakow. I szkoda mi Jacka. Jego macocha ma tupet. :P
    Podsumowując, wszystkie trzy rozdziały mi się podobały. :) Przepraszam, że tak długo nie komentowałam, ale nie miałam czasu, nawet nie daje rady napisać rozdziału u siebie… ;/ Mam nadzieję, że nie jesteś zła.
    Pozdrawiam i życzę miłego weekendu. :) [marionetka-losu]

    OdpowiedzUsuń
  25. O jejku, jejku, naprawdę nie wiem, co powiedzieć... Skąd w Twojej głowie biorą się takie pomysły? Wydarzenie w tym miasteczku opisałaś naprawdę pięknie, jednak krew, flaki i w ogóle cała ta masakra wbijała w krzesło. Powtórzę to po raz kolejny, ale naprawdę powinnaś napisać książkę, a najlepiej jakiś horror romantyczny, ponieważ opisy uczuć i wszelakich strasznych wydarzeń piszesz wprost wspaniałe! Podziwiam Twój talent, naprawdę!
    Od czego by tu zacząć... Albo nie, czytając treść zdrętwiały mi nogi i zakręciło mi się w żołądku, a to chyba mówi wszystko samo za siebie:)
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział:)
    Pozdrawiam serdecznie!:)

    OdpowiedzUsuń
  26. Skąd ja znam problem kolokwiów i egzaminów... jak się pisze opowiadanie, to naprawdę jest wkurzające. Ale jak się przyjrzałam twojemu wiekowi, jestem szczęśliwsza, że są jeszcze oprócz mnie takie stare świry, zaangażowane w potterowskie opowiadania. To zachwycające. Czasem na studiach dziwnie jest się przyznać do pisania fanfiction na podstawie "bajki o Harrym Potterze". A co właściwie studiujesz? :)

    Odnośnie opowiadania, tak już je śledzę jakiś czas i zdecydowanie mogę powiedzieć, że podoba mi się twój styl pisania. Przede wszystkim, uwielbiam postać Severusa, w fandomie, jak i w kanonie, popieram blogi i opowiadania, w których gra on dużą rolę. To najbarwniejsza postać pani Rowling. U ciebie poraża pojawiający się momentami naturalizm, epatowanie brzydotą, rzeczywistością, brudem myśli. Lubię ten styl literacki.
    http://hpidms.blog.onet.pl/ - to ja.

    OdpowiedzUsuń
  27. Bardzo podoba mi się twoje opisywanie bitw i tego typu sytuacji jest to bardzo realistycznie przedstawione i można niemal odczuć na własnej skórze tak jakby się tam było a nie tylko czytało, ta krew, inferiusy! i umierająca koleżanka Lily! straszne prawdziwe, ale piękne:), po raz kolejny nie mogę wyjść z podziwu jak on ją bardzo musiał kochać tą Lily ten nasz Sev skoro zabił jednego ze swoich, aby ratować ja naraził się na gniew, a przedłużył jej życie o zaledwie dzień...Pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń
  28. arwen_LivTyler20 lipca 2012 20:33

    Ty geniuszu! Składam pokłony. Najbardziej wstrząsająca była ta scena z Teney. wiedziałam,ze Sev w końcu nie wytrzyma.

    OdpowiedzUsuń